Akademia Filmowa
25. LECIE LAF
- Strona główna
- 25. LECIE LAF
Piotr Kotowski
Były Rektor Akademii
Podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Ale niektóre wiodą na Roztocze – do Zwierzyńca. Około 2000 roku, w głowach lubelskich animatorów kultury filmowej zaświtał pomysł na cykliczną imprezę filmową, która odróżniałaby się zdecydowanie od pokaźnej liczby, istniejących już w Polsce, letnich festiwali filmowych.
Joanna Tębowicz
Była dyrektorka LAF
LAF był, jest i zawsze będzie dla mnie wyjątkowy. Na Akademię trafiłam w 2008 roku. Zgłosiłam się na wolontariat. Współpracowałam wtedy m.in. z Piotrem Kumorem, z którym działaliśmy razem również przy festiwalu w 2022 roku. I to jest magia LAF-u. Ludzie tu wracają. Na początku regularnie, co roku.
Edyta Wolanin
Burmistrz Zwierzyńca
Letnia Akademia Filmowa zaczęła funkcjonować w Zwierzyńcu w 2000 roku. Dla mnie to wyjątkowy moment – w tym samym roku rozpoczęłam pracę zawodową w Urzędzie Miejskim w Zwierzyńcu. Dlatego czuję się niezwykle związana z jubileuszem LAF.
Od razu zakładałem, że Piotr Kotowski chce coś dobrego zrobić w Zwierzyńcu. Mieliśmy wtedy jedno kino, stojące i bez pomysłu. Warto wspomnieć, że to kino zrobiliśmy w czasach przemian, w 1989 roku. Byłem wtedy Naczelnikiem, Urząd Wojewódzki dał nam pieniądze i z budynku dawnego GS-u zrobiliśmy sobie wymarzone przez nas kino. Kiedyś była tam kawiarnia i pomieszczenia, w których działała samopomoc chłopska. Warto wspomnieć, że kiedyś w Zwierzyńcu było kino, przy tartaku. Obsługiwał je pan Magiński i właśnie jego aparatura została przeniesiona do Skarbu. Mieliśmy nadzieję, że to kiedyś będzie hulało.
Rok 2002, 3. edycja Akademii i mój drugi raz na Roztoczu. Właśnie wtedy rozpoczyna się wieloletnia, wspaniała przygoda ze zwierzynieckim wolontariatem. Nie pamiętam, czym się wówczas zajmowałem. W tamtych pionierskich czasach, jak mi się dziś wydaje, wszyscy zajmowali się wszystkim. Obsługa biura, dźwiganie kopii filmów, kontrola projekcji, wygłaszanie prelekcji, wożenie gości, przerywanie biletów, obieranie ziemniaków. All inclusive. Mieszkaliśmy w tęgich murach schroniska Ryś. Nie wątpię, że piękne to były czasy, szkoda tylko, że tak mało szczegółów pamiętam. Ale z tego roku pochodzi najstarsze zdjęcie kina Skarb, jakie posiadam.
Wszystko zaczęło się od Gatlifa. Oszalałam na punkcie jego Transylwanii, tych obrazów, muzyki, klimatu. Każdy kadr był jak rażenie piorunem. Wpadnij na LAF do Zwierzyńca, będzie sporo Gatlifa. Jesteś dziennikarką, znajdzie się dla Ciebie zajęcie – rzucił Andrzej Woliński i uruchomił maszynę. Bez planu, przygotowania, bez wypełnienia jakichkolwiek wniosków, dokumentów, bez noclegu, niefortunnie spakowana (kto normalny bierze więcej spodni niż koszulek!), ruszyłam bladym świtem, z przesiadką, do Zwierzyńca.
Moje wspomnienia, najostrzejsze i najbardziej pachnące – uwaga – deszczem, związane są z moją pierwszą edycją LAF-u. Była to 10., jubileuszowa odsłona wydarzenia. Jako młoda studentka o dziennikarskich aspiracjach trafiłam na Akademię, by być dziennikarzem Gazety Festiwalowej „Zwierzyniec Filmowy”. Nie mogłam się wtedy spodziewać, że z festiwalem będę związana tak długo, a za 10 lat sama obejmę stery gazety.
To był rok 2010. Rok wielkich przemian. Festiwal odbywał się kilka miesięcy po tragedii smoleńskiej, w cieniu gigantycznego kryzysu ekonomicznego, który wstrzymywał świat. I choć wydarzenia te nadawały ton codziennym dyskusjom, to Zwierzyniec się im nie poddał.
Znów znaleźliśmy na Roztoczu bezpieczną przystań i dyskutowaliśmy przede wszystkim o kinie. Byliśmy tych rozmów tak wytęsknieni, że nie mogliśmy ich skończyć.
Pracowałam przy kilku edycjach LAF-u. Zajmowałam się kwaterunkiem gości, dziennikarzy i osób z akredytacjami. To była niewątpliwie ciężka, aczkolwiek bardzo przyjemna i rozwijająca praca. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, pełnych pasji do kina!
W Zwierzyńcu od początku ujął mnie widok młodych ludzi biegających od jednego festiwalowego kina do drugiego. Byle tylko jak najwięcej zobaczyć, jak najwięcej poznać, nadrobić zaległości, odkryć coś nowego. Każdy film znajdował tu swoich widzów. Na niektóre projekcje, nie tylko tytułów premierowych, ale również tych obecnych wcześniej w kinach albo na innych festiwalach, trudno się było dostać.
Nic na to nie poradzę, ale wszystko, co ma związek z LAF-em od początku do końca kojarzy mi się z baśnią.
A było to tak: pewnego letniego dnia dostałem maila od rektora Piotra Kotowskiego, który przekonywał, że ceni moje teksty ukazujące się w Dzienniku. Gazecie Prawnej i – w związku z niespodziewaną absencją jednego ze stałych współpracowników – zaprasza mnie do wygłoszenia serii prelekcji na festiwalu. Choć przez chwilę podejrzewałem, że to zbyt piękne, by było prawdziwe, Zwierzyniec nie istnieje, a ja do końca życia będę włóczył się po wschodnich bezdrożach i prosił przechodniów o jałmużnę niczym jakiś obdartus z Jańciolandu, postanowiłem zaryzykować.
Istotą Letniej Akademii Filmowej jest dla mnie kompletnie „niefestiwalowa” publiczność. Bardzo często są to naprawdę zainteresowani kinem ludzie młodzi – przyjeżdżający do Zwierzyńca praktycznie bez pieniędzy, mieszkający w namiotach.
Siłą Festiwalu są także pracujący przy nim wolontariusze – niezwykle zaangażowani i oddani sprawie. Do tego wszystkiego Wieprz, kajaki, wycieczki i piękna pogoda.
Pamiętam swój pierwszy kontakt z Letnią Akademią Filmową. Pracowałem wtedy w nieistniejącym już od ładnych kilku lat miesięczniku „Film”. I pewnego wiosennego popołudnia do redakcji wpadł ni z tego, ni z owego z wyglądu podobny zupełnie do nikogo młody człowiek z plecakiem i oznajmił, że koniecznie musi ze mną pogadać.
Byłam wtedy w kontakcie z Grzegorzem Pieńkowskim, z którym miałam styczność od II Festiwalu Taperów Filmowych i który powiedział mi wiosną 2000 r. , że rusza nowa impreza filmowa w Zwierzyńcu na Roztoczu i że ma być inna od innych. Ponieważ byłam po Festiwalu w Łagowie, który nie rzucił mnie na kolana, postanowiłam zabrać swojego jeszcze nie narzeczonego na świeżutką Akademię Filmową.
Moje obecność i praca na Letniej Akademii Filmowej zaczęła się w roku 1999, kiedy to JM Rektor Piotr Kotowski zaproponował mi funkcję lektora i tłumacza filmów. Były to czasy, w których nie wszystkie kopie filmowe (szczególnie te ściągane spoza Polski, jak i niektóre archiwalne) były wyposażone w polskie napisy ekranowe – czasami były one tylko w wersji oryginalnej.